Niedziela, 07 grudnia 2025
Historie

Mord na Bronisławie Mendoń - zbrodnia, która wstrząsnęła Rzeszowem

Czerwiec 1945. 9-letnia Bronisława znika w Rzeszowie. Jej zmasakrowane ciało odnalezione cztery dni później wywołuje falę antysemickiej przemocy. Historia nieroz wiązanej zbrodni.

Mord na Bronisławie Mendoń - zbrodnia, która wstrząsnęła Rzeszowem
Oceń artykuł:

Czerwcowe popołudnie 1945 roku. Rzeszów powoli dźwiga się z wojennych zniszczeń, a ulice wypełniają się życiem. Wtedy właśnie 9-letnia Bronisława Mendoń, córka dorożkarza, wychodzi z domu i już nigdy nie wraca. Cztery dni później w piwnicy kamienicy przy ulicy Tannenbauma odkryto jej zmasakrowane zwłoki - widok tak makabryczny, że natychmiast rozpętał burzę plotek, oskarżeń i rutalnej przemocy.

To, co wydarzyło się następnie, przekształciło tragedię rodzinną w iskrę zapalną antysemickich zamieszek, które wstrząsnęły miastem. Milicja aresztowała kilkunastu Żydów mieszkających w kamienicy, rozpoczęły się brutalne przesłuchania, a ulicami przetaczały się fale nienawiści podsycane oskarżeniami o mord rytualny. Sprawa nigdy nie została rozwiązana, a jej echa pokazują mroczną stronę powojennej Polski - czas, gdy trauma Holocaustu mieszała się z ukrytymi uprzedzeniami, tworząc wybuchową mieszankę.

W tym artykule przyjrzymy się szczegółom tej zagadkowej zbrodni, przebiegu chaotycznego śledztwa i temu, jak śmierć jednego dziecka stała się pretekstem do kollektywnego oskarżenia całej społeczności.

Zaginięcie dziewczynki - 7 czerwca 1945

Bronisława Mendoń była córką rzeszowskiego dorożkarza - zwykłą dziewczynką z robotniczej rodziny, która tego czerwcowego dnia po prostu wyszła z domu i nie wróciła. W powojennym Rzeszowie, gdzie wciąż brakowało podstawowych produktów, a ulice dopiero odbudowywano z ruin, nikt nie spodziewał się, że zaginięcie dziecka wywoła taką lawinę wydarzeń.

Okoliczności zniknięcia dziewczynki pozostają dziś niejasne. Wiemy, że 7 czerwca 1945 roku Bronisława opuściła dom i ślad po niej zaginął. Rodzina natychmiast rozpoczęła poszukiwania - wypytywała sąsiadów, sprawdzała znajome miejsca, gdzie mogła się bawić. W małomiasteczkowym Rzeszowie, gdzie wszyscy znali się z widzenia, zaginięcie dziecka było niemal niemożliwe do ukrycia.

Poszukiwania trwały cztery dni pełne niepewności i rosnącego strachu. Dorożkarz i jego rodzina musieli przeszukiwać miasto wciąż naznaczone wojną - ruiny, opuszczone budynki, piwnice. Nikt jednak nie spodziewał się, że odpowiedź na pytanie o los dziewczynki znajdzie się tak blisko, w piwnicy kamienicy przy ulicy Tannenbauma. To, co odkryto 11 czerwca, przekroczyło najgorsze obawy - widok był tak makabryczny, że natychmiast rozpętał burzę oskarżeń, która przyćmiła samo śledztwo.

Makabryczne odkrycie w piwnicy

11 czerwca 1945 roku ktoś wszedł do piwnicy kamienicy przy ulicy Tannenbauma - dzisiejszej Okrzei - i natrafił na widok, który na długo wyrył się w pamięci mieszkańców Rzeszowa. Ciało Bronisławy Mendoń leżało zagrzebane w wiórach, ale to nie miejsce ukrycia wzbudziło przerażenie. Stan zwłok był tak potworny, że trudno go opisać bez wstrząsu: skóra z głowy była ściągnięta, żyły nóg powyciągane. Dziewczynka została dosłownie zmasakrowana.

Wieść o odkryciu rozeszła się po mieście z prędkością błyskawicy. Milicjanci, którzy pojawili się na miejscu, nie potrafili ukryć szoku - a szczegóły, które zaczęli opowiadać, szybko obrosły w jeszcze bardziej makabryczne domysły. W powojennym Rzeszowie, gdzie ludzie wciąż byli straumatyzowani okrucieństwem wojny, taki sposób zabójstwa wydawał się przekraczać granice zwykłej ludzkiej przemocy. Czy morderca chciał ukryć przestępstwo? A może chodziło o coś zupełnie innego?

Mieszkańcy kamienicy przy Tannenbauma - w większości Żydzi, którzy wrócili do miasta lub ocaleli z Holokaustu - szybko stali się obiektem podejrzeń. Lokalizacja zbrodni była zbyt wymowna, by ją zignorować. Już pierwszego dnia po odkryciu zwłok pod komisariatem zaczął zbierać się tłum, a w powietrzu wisiało napięcie gotowe wybuchnąć w każdej chwili. To, co miało być śledztwem w sprawie brutalnego morderstwa dziecka, zamieniało się w coś znacznie groźniejszego.

Mit mordu rytualnego i wybuch przemocy

Sposób, w jaki dziewczynka została zamordowana - ściągnięta skóra, wyciągnięte żyły - dla wielu mieszkańców Rzeszowa nie był przypadkowy. W mieście błyskawicznie zaczęły krążyć szepty o mordzie rytualnym, starożytnym antysemickim micie głoszącym, że Żydzi używają krwi chrześcijańskich dzieci do celów religijnych. Nie miało znaczenia, że oskarżenie było absurdalne i wielokrotnie obalane przez wieki - w atmosferze powojennego chaosu mit ten okazał się przerażająco żywotny.

Szczególnie aktywny w rozpowszechnianiu oskarżeń był Jędrzej Tryndoch, wuj zamordowanej dziewczynki, który otwarcie wskazywał na Żydów jako sprawców. Jego głos, wzmocniony bólem rodziny, spadał na podatny grunt. Polska w czerwcu 1945 roku była krajem skrajnie zantagonizowanym - z jednej strony społeczeństwo wciąż traumatyzowane wojną, z drugiej garstka ocalałych Żydów próbujących odbudować życie. Uprzedzenia, które przez wieki drzemały w świadomości społecznej, teraz wybuchały z pełną siłą.

12 czerwca, dzień po odkryciu ciała, Rzeszów stanął w płomieniach przemocy. Rozpoczęły się zamieszki antyżydowskie - rozjuszone tłumy atakowały żydowskie mieszkania i warsztaty, demolując dobytek ludzi, którzy dopiero co przeżyli Holocaust. Leon Nadel, adwokat Kessler, Juda Rosen, Klemens Brandweim - wszyscy padli ofiarami brutalnych napaści. Pod komisariatem, gdzie przetrzymywano zatrzymanych Żydów z kamienicy, zbierały się coraz większe grupy ludzi domagających się "sprawiedliwości". Milicja ledwo powstrzymywała tłum przed linczem, a atmosfera stawała się coraz bardziej wybuchowa.

Śledztwo i zatrzymania

Milicja działała szybko - może zbyt szybko. 12 czerwca, dzień po znalezieniu ciała, aresztowano kilkunastu Żydów mieszkających w kamienicy przy Tannenbauma. Wśród zatrzymanych znalazł się rabin Leib Torn oraz Józef Landau, właściciel fabryki cukierków. Logika była prosta i brutalna: skoro zwłoki odkryto w piwnicy kamienicy zamieszkałej głównie przez Żydów, to oni musieli być sprawcami.

To, co działo się na komisariacie, trudno nazwać śledztwem. Zatrzymanych poddawano brutalnym przesłuchaniom i torturom, próbując wymusić zeznania, które potwierdziłyby teorię o mordzie rytualnym. Porucznik Grzeszek, kluczowa postać w śledztwie, prowadził przesłuchania w atmosferze strachu - za murami komisariatu gromadziły się coraz większe tłumy domagające się wydania "morderców". Zatrzymani, ocaleni z Holokaustu, teraz znów stali w obliczu śmiertelnego zagrożenia, tym razem od rodaków.

Problem polegał na tym, że nie było żadnych dowodów. Żadnych świadków, żadnych rzeczowych poszlak łączących konkretną osobę ze zbrodnią. Jedynym "argumentem" była lokalizacja piwnicy i uprzedzenia milicjantów. W październiku 1945 roku, po miesiącach przetrzymywania, zaczęto zwalniać aresztowanych. Śledztwo ostatecznie umorzono - nie dlatego, że znaleziono prawdziwego sprawcę, ale dlatego że nie można było nikogo oskarżyć bez choćby cienia dowodu. Morderca Bronisławy Mendoń pozostał bezkarny, a sprawa weszła do historii jako kolejny przykład tego, jak łatwo tragedia może stać się paliwem dla nienawiści.

Konsekwencje i pamięć

Zamieszki czerwcowe 1945 roku okazały się punktem zwrotnym dla społeczności żydowskiej w Rzeszowie. Wielu ocalałych z Holokaustu, którzy próbowali odbudować życie w swoim przedwojennym mieście, po tych wydarzeniach podjęło decyzję o wyjeździe. Trudno się dziwić - przeżyć Auschwitz, by wrócić do domu i zostać oskarżonym o mord rytualny przez sąsiadów. Atmosfera strachu i podejrzliwości stała się nie do zniesienia. Ci, którzy zostali, żyli w cieniu tamtych dni przez lata, wiedząc, że w oczach wielu pozostaną podejrzani, niezależnie od tego, że nigdy nie przedstawiono przeciwko nim żadnych dowodów.

Dziś na cmentarzu Pobitno w Rzeszowie spoczywa grób Bronisławy Mendoń - jeden z niewielu materialnych śladów tej tragedii. Dziewczynka, której śmierć miała być początkiem śledztwa, stała się zamiast tego pretekstem do kollektywnego oskarżenia. Jej pamięć została zawłaszczona przez politykę i uprzedzenia, zanim ktokolwiek zdążył naprawdę dociec prawdy o jej śmierci.

Bo prawda nigdy nie wyszła na jaw. Kto zabił 9-letnią Bronisławę? Dlaczego jej ciało było tak bestialsko okaleczone? Czy morderca mieszkał w kamienicy przy Tannenbauma, czy może skorzystał z okazji, wiedząc, że podejrzenia padną na żydowskich lokatorów? Te pytania pozostały bez odpowiedzi. Umorzone śledztwo, brak dowodów, chaos powojennej Polski - wszystko to sprawiło, że sprawca nigdy nie został pociągnięty do odpowiedzialności. A sprawa Bronisławy Mendoń zapisała się w historii nie jako przykład skutecznego śledztwa, ale jako przestroga przed tym, jak łatwo tragedia może przerodzić się w polowanie na kozła ofiarnego.

Kontekst historyczny - Polska 1945 roku

Czerwiec 1945. Trzecia Rzesza leży w gruzach, ale Polska wcale nie odzyskała spokoju. Kraje wyzwolone od nazistów pogrążyły się w chaosie - miliony przesiedleńców, zniszczona infrastruktura, tymczasowe władze, których legitimizacja budzi wątpliwości. A do tego garstka ocalałych Żydów próbujących wrócić do swoich domów, często zajętych już przez nowych lokatorów. Atmosfera? Wybuchowa.

Mit mordu rytualnego, który w sprawie Bronisławy zadziałał jak zapałka w beczkach prochu, miał w powojennej Polsce tragicznie żyzny grunt. W Krakowie rok później, w lipcu 1946, zamieszki związane z podobnymi oskarżeniami pochłonęły jedno życie. Ale prawdziwy koszmar rozegrał się 4 lipca 1946 w Kielcach - tam pogrom wywołany fałszywym oskarżeniem o uprowadzenie chrześcijańskiego chłopca kosztował życie 42 osoby, głównie Żydów. Scenariusz identyczny: zaginione lub rzekomo uprowadzone dziecko, plotki o rytualnym morderstwie, milicja która zamiast chronić, często sama uczestniczyła w przemocy.

Te wydarzenia nie były spontaniczne. Wpisywały się w szerszy wzorzec - antysemityzm jako narzędzie polityczne i społeczne. Oskarżenia o mordy rytualne pozwalały skanalizować frustracje zrujnowanego społeczeństwa, odwrócić uwagę od realnych problemów, znaleźć winnego. Dla komunistycznych władz był to kłopot, ale i okazja - mogły przedstawić się jako jedyny gwarant bezpieczeństwa dla mniejszości.

Lekcja z Rzeszowa, Kielc i dziesiątek innych miejscowości jest brutalna: gdy tragedia spotyka się z uprzedzeniami, prawda schodzi na dalszy plan. Bronisława Mendoń zasługiwała na sprawiedliwość. Zamiast tego jej śmierć stała się pretekstem do kolejnego rozdziału w długiej historii antysemickiej przemocy. Sprawca pozostał bezkarny, bo łatwiej było oskarżyć całą społeczność niż prowadzić rzetelne śledztwo.

Podsumowanie

Sprawa Bronisławy Mendoń pozostaje jedną z najbardziej tragicznych i kontrowersyjnych zbrodni powojennego Rzeszowa - nie tylko ze względu na okrucieństwo samego czynu, ale przede wszystkim przez to, jak szybko stała się narzędziem do podsycania nienawiści. Prawdziwy morderca nigdy nie został schwytany, a dziewięcioletnie dziecko zapisało się w historii miasta głównie jako pretekst do przemocy.

Czy sprawiedliwości można było dopilnować w chaosie 1945 roku? A może od początku liczyło się coś zupełnie innego niż prawda? Podzielcie się swoimi refleksjami w komentarzach.

Podobał Ci się artykuł?

Komentarze (0)

Brak komentarzy. Bądź pierwszy!

Dodaj komentarz